21 gru 2010

1.12




Tyle czasu minęło odkąd wróciliśmy z Ghany. Ta nasza europejska codzienność powinna już wejść mi w krew, ale nie. Nie potrafię ogarnąć tego wszystkiego, tej rzeczywistości. Tak strasznie mnie tam ciągnie. Wrócić na chwilę, na miesiąc, na rok. A teraz jeszcze pojawia się opcja, że w te wakacje nie będzie Ghany. Nie będzie Ghany dla mnie. Czy moje serce to przeżyje? Nie wiem. Wiem, że jeśli już nie pojadę, to nie zostawię moich maluchów bez nagród i prezentów - prześle się to przez wolontariuszy.


A teraz wchodzimy w najgorszy i najbardziej męczący etap dla SWMu - miesiąc ważnych spraw.

29 lis 2010

Millenimacje




Za dużo się dzieje, nie tylko w życiu, ale też na polu misyjnym. Takim Asi i moim dzieckiem są „Millenimacje”. Co to jest? Są to warsztaty dotyczące Milenijnych Celi Rozwoju. Składają się one z prelekcji i warsztatów. Są one dedykowane dla młodzieży gimnazjalnej i ze szkół średnich.
Strasznie dużo radości dawało nam prowadzenie tych warsztatów, choć na początku było ciężko i walczyłyśmy ze stresem. I wtedy po raz kolejny z naszych ust padły słowa: „Jezu prowadź!” Kilka minut po zakończeniu wiedziałyśmy, że to ma sens, że wato mówić. Nie jest to tylko chwila, kiedy wracamy myślami do naszej Ghany, ale pokazujemy innym, co tak na prawdę urzekło nas w tym kraju, w tych ludziach i ich kulturze.

15 lis 2010

o poważnych sprawach niepoważnym okiem

Kilka tygodni temu gorące słońce Afryki. Dziś zostało tysiące wspomnień i zdjęć. Kilka poważnych spraw związanych z wyjazdem misyjnym widziane niepoważnym okiem wolontariuszki Kropki

Dlaczego wolontariat misyjny? Przecież jest tyle różnych form pomocy innym.
Wolontariat misyjny wybrałam dlatego, że wszystko działo się przy mojej szkole. Taka była pierwsza myśl. Kolejna to fakt, że ludzie tam są biedniejsi. A teraz, ludzie w Afryce są bardziej otwarci i przede wszystkim wdzięczni.

Z czym kojarzy ci się Afryka?
Afryka zawsze kojarzyła mi się ze słońcem, chatkami i kukurydzą. A Ghana kojarzy mi się ze Starem i pitem – lokalnym piwem:)

Czego najbardziej brakowało ci w Ghanie?
Tak najbardziej to brakowało mi latte z kokosem i czekolady. Brak czekolady to efekt tego, że zamknęli nam fabrykę, a z Polski czekolady nie zabrałyśmy...

Czego najbardziej będzie ci brakować już tu w Polsce?
Póki co brakuje mi słońca – strasznie zimno tu! A ponad to najchętniej zabrałabym z Ghany nasz samochód, gdzie często jeździłyśmy na pace. No i widoki. To wszystko jest bezcenne. Najchętniej to przeniosłabym Ghanę koło Polski – byłoby bliżej do cudownego miejsca:)

Dokończ zdanie: Ghana to piękny kraj, ale…
nigdy nie rozumiem twi (lokalnego języka). Nie mówiąc już o jego nauce.

 Pito, fufu, banku...co to właściwie jest?
Najlepsze co jest w Ghanie – poza ludźmi oczywiście. A są to lokalne potrawy, które najlepiej smakowały u naszych sąsiadów :)

 Jaki był twój najlepszy dzień na obozie i dlaczego?
Najśmieszniejsze jest to, że dzień obozu nie jest związany z dzieciakami, ale z cukierkiem. Pamiętasz jak dostałyśmy cukierki od James'a – naszego bossa. Radochę miałyśmy przez cały dzień, jeśli nie do końca pobytu.

Jakie prezenty dla nas przywiozłaś?
Dla Was mam garść wspomnień. A prezenty są – każdy kojarzy się z Ghaną albo jakimś wydarzeniem.

Plan szczegółowy na najbliższy czas?
Byle do kolejnych wakacji, a potem kierunek Ghana :) Znajdzie się ktoś chętny, żeby kupić mi bilet? ;)

13 lis 2010

Bo czasem rzeczywistość jest inna niż my możemy sobie wyobrazić.

Dla dociekliwych kilka migawek z Holiday Campu
http://www.facebook.com/#!/video/video.php?v=162531257103079#comments


Pozdrawiam (:

26 paź 2010

25.10.2010




 Chyba pan Absolutny Brak Czasu mnie odwiedził. Tak, że nawet nie mam czasu, żeby napisać cokolwiek. A może po prostu muszę sobie poukładać wszystko.
Prawie 2 miesiące odkąd wróciłam z Raju. Czy coś się zmieniło? Owszem. Zauważyłam, jeszcze bardziej i dokładniej, że są ludzie w gorszej sytuacji życiowej ode mnie. A po za tym staram się dostrzegać w człowieku CZŁOWIEKA. Przede wszystkim powiedzenie, że „Europejczycy maja zegarki, a Afrykańczycy czas” sprawdziło się w 100%. Pracuję nad tym, żeby choć w kilku procentach być taką jak oni – mieć czas. Mieć czas na bycie z drugim człowiekiem, a nie tylko na jakieś głupoty.
A do tego przez poznanie miejsca, zobaczenie go moimi 4 oczami, chcę tam wrócić. Chcę zawsze wracać. Dlatego teraz włączamy 5 bieg i zbieramy pieniążki na kolejny wyjazd, aby im dać już nie tylko 200% z siebie, ale 300% czy nawet 500% :)

„Nie po to doświadczasz cudów, żeby o nich nie mówić.”

16 paź 2010

31.08.2010




Od kilku godzin jestem w domu. Cieszę się, że widzę rodzinę, ale tęsknię już za Sunyani. Bardzo brak mi słońca. Choć wiem, że póki co muszę odpocząć i dojść do siebie i obejść wszystkich lekarzy. Moje dwie ręce i głowa się jeszcze przydadzą na tym świecie, czy to w Polsce czy w Afryce. A teraz idę mówić o tych cudach, które doświadczyłam, a także poukładać sobie to, co przywiozłam w swojej głowie i sercu.

7 paź 2010

28.08.2010




Czy ktoś dostał prezent, którym jest „drugie zycie”? Zapewne! Ja teraz też należę do tego grona. Wiem, że jest to wielki dar, za który będę zawsze dziękować. Zapewne rodzi się pytanie dlaczego. Błysk świateł, dzwięk tłuczonych szyb, upadek w busz, krzyk, ból w ciele i czekanie, aby ktoś cię uwolnił. Ciągnęło się to w nieskończoność.
Sama nie potrafię powiedzieć co czułam te kilkanaście godzin temu, kiedy otarliśmy się o śmierć.  Teraz ciągle wracają te obrazy. To jest jakiś przełom w moim życiu, jasny znak, że muszę jeszcze zapracować na niebo. A teraz na usta ciśnie się tylko: „Dzięki Ci Boże, że żyję! Na pewno tego nie zmarnuję!”

27.08.2010




Ostatnie minuty w Sunyani. Czekamy na Br. Paolo, który zawiezie nas na stację. Czekanie ciągnie się w nieskończoność. Świadomość  tego, że wszystko może być ostatnie jest niedozniesienia. Siedząc w naszej kuchni czy na werandzie doceniam to, co mnie tu spotkało. Łzy do oczu cisną się z wielka siłą. Ostatnie podsumowanie z Asiem, ostatni mecz koszykówki po zmroku. Spakowany plecak czeka na powrót do Polski. Mimo tęsknoty, nie chce się wracać. Strasznie ciężko jest wrócić będąc tu szczęśliwym, łzy są tu nieuniknione! Last minutes In Sunyani.

26.08.2010




No i się zaczęło. Czas pożegnań, czas powrotu do domu. Chyba lepiej jest powiedzieć „see you”, niż wyjechać bez żadnego słowa. Ale to było jedno z najtrudniejszych pożegnań. Pożegnanie z ludźmi, z którymi przez 2 tygodnie tworzyło się zgrany team. To z nimi zaczęły się przyjaźnie.
Mimo tego, że powiedzieliśmy sobie „goodbye” mam nadzieje, że jutro zjawią się „przypadkiem na stacji czy w Boys Home.”
Choć czasem nie ma łez na zewnątrz, to są one w środku, w naszym sercu. Czasem zastawiam się, czemu tak łatwo przywiązuję się do ludzi. Ale trudno jest zrobić inaczej mając świadomość, że wpisali się w moje serce. To oni stali się częścią historii niejakiej Kropki.

25.08.2010


  

Wróciliśmy z naszych wakacji, które były strasznie krótkie. Ale i tak dobrze jest wrócić do domu – do Sunyani. Nawet, jeśli jest to świadomość, że spędzę tu ostatnie dni. Ale takie wizyty jak ta ubogacają. Gdy nie ta podróż pewnie nie zobaczyłabym wodospadów, nie kąpała się w nich, nie byłabym na typowej misji, nie jechałabym na pace typową drogą Afrykańską. Takie doświadczenia miejsca, w którym się jest, są dobre. Nie tylko to, co zostało uwiecznione na zdjęciach przetrwa próbę czasu.
Każdego dnia próbuję podsumować, to wszystko, co mnie tu spotkało. Ale będąc tu jest to chyba niewykonalne. Każdy dzień mógłby być osobną historią. Chyba dopiero w Polsce, jak minie sporo czasu będę w stanie podsumować ten czas, wyciągnąć wnioski i pomyśleć, co mogłam zrobić lepiej.

21.08.2010



Dziś zostaliśmy oficjalnie pożegnani i usłyszeliśmy słowo „Thank U:. Teraz wszystko pokazuje, ze czas wyjazdu zbliża się nieubłaganie. Nawet wolontariusze przygotowali nam send off. Muszę się zatrzymać, choć na kilka chwil, żeby podsumować cały camp i pookładać wszystko w mojej głowie.
Mimo tego, że dziś sobota mi brakuje zamieszania w Boys Home. Gdy wybiła 14 nic się nie zmieniło. Nie usłyszałam muzyki, dzieciaki nie przybiegły, Atta nie przyszedł się ze mną podroczyć. Brama zamknięta. To znak, że odpoczywamy po Campie.
Gdyby cisza mogła zabijać, ja leżałabym martwa. Przez ostatni czas Boys Home stał się najgłośniejszym miejscem w okolicy. Nawet lokalne kościoły miały konkurencje :)

29 wrz 2010

20.08.2010


Wszystko na ziemi i niebie ma swój czas. Nasz camp dobiegł końca, Tak na świeżo trudno jest wyrazić swoje emocje., które były i są we mnie. Bez wątpienia był to czas łaski, radości, bycia z drugim człowiekiem, animowania, ale też strasznie ciężkiej pracy. Dziś te minione dwa tygodnie są tylko wspomnieniem. Ten czas przyniósł ze sobą nowe doświadczenia i uczucia. To wszystko, co się tu wydarzyło umacnia mnie w przekonaniu, że tu jest moje miejsce, że tu jestem szczęśliwa.
A co z ludźmi? Bez wątpienia było to czas zawierania nowych znajomości, przyjaźni. Fakt, że za tydzień opuszczę Sunyani nie oznacza, że zerwę kontakt z tymi wszystkimi ludźmi. Mamy skrzynki mailowe, facebooki i telefony. To co działo się między nami przez ten miniony czas było darem, ale także ustawiczną pracą. Dzięki tym ludziom, przez których są tylko łzy radości i tęsknoty, stwierdzenie, że „uśmiech jest największą motywacją” nabrało nowego znaczenia.

19.08.2010




Dziś zakończyliśmy normalne dni obozowe. Jutro final show – koniec cudownych dwóch męczących tygodni.
Chyba nie potrafię opisać cudu jakim był dzisiejszy dzień. Rano nic nie zapowiadało tej cudowności. Ale wystarczyły tysiące uśmiechów dzieciaków i Bossa, a ja była innym człowiekiem. Eucharystia okazała się najbardziej oczekiwanym punktem programu. Rozdanie nagród, czas spędzony z animatorami. To strasznie ubogaca kiedy każdy mówi thank you. Niewątpliwe jest to, że Ci ludzie stali się częścią mojego serca.

18.08.2010




 Czasem rozmowa przez telefon potrafi dać dużo. Dobrze jest powiedzieć na głos to, co się czuje.
Zazwyczaj doceniamy coś z perspektywy czasu lub po utracie. A ja doceniam mój wyjazd już teraz, od samego dnia wyjazdu z domu. Mimo tego, że zmęczenie jest strasznie duże i czasem ma się ochotę wszystko rzucić, wiem, że jestem szczęśliwa. Jeśli na swojej drodze dostaje się takie prezenty – ludzi trudno jest nie być szczęśliwym.

17.08.2010




Ktoś, kto po raz pierwszy użył stwierdzenia, że po burzy zawsze wychodzi słonce miał dużo racji. Dzisiejszy dzień był takim słońcem, mimo tego, że pogoda za oknem na to zupełnie nie wskazywała.
Pół nocy lało jak z cebra, grzmiało, wiało. Nic nie wskazywało na to, że jakaś żywa dusza zjawi się na campie. A tu zdziwienie. Już od 7.30 dzieciaki się zbiegały. Wbrew pozorom, dużo radości sprawiła mi rozmowa z naszymi bossami – James'em i Moses'em. Fajnie jest powygłupiać, pośmiać i potańczyć. A to, że dzień był pozytywny to też kwestia tego, że zmęczenie nie było aż tak wielkie, a zieloni nie byli na samym końcu :)

16.08.2010



 Jak to dobrze, że dzień obozowy się skończył! Jeśli potrwałoby to kilka minut dłużej, ktoś mógłby ucierpieć. Wszystko od rana mnie denerwuje. Jak widziałam, że ktoś ma do mnie jakąś prośbę to od razu miałam dość. W tej sytuacji nawet ja nie czułam się komfortowo. Kolacja i prysznic przyniosły ukojenie. Chyba czasem musi być gorzej, aby potem mogło być lepiej.

15.08.2010




Dziś, dość hucznie, obchodziliśmy urodziny Księdza Bosco, choć one są dopiero jutro. Wszystko zorganizowane w nowicjacie: modlitwy, ognisko, kolacja i TAŃCE. Wszystko to, co działo się w czasie tych kilku godzin świętowania pozwoliło nam odczuć, że jesteśmy jedną rodziną salezjańską. Fajne jest to, że potrafimy razem pracować, czasem siebie upomnieć, a także bawić się i świętować. W takich momentach cieszę się, że jestem „dzieckiem salezjańskim” i że na świecie jest tylu wspaniałych ludzi, którzy także należą do tego grona.
Janek! Janek B! Janek Bosco! Ole!

13.8.2010




Tydzień obozu za nami. Oznacza to, że koniec co raz bliżej. Za 2 tygodnie będzie trzeba opuścić to miejsce. Nie chcę myśleć o tym, co będzie, lecz dobrze wykorzystać ten czas, który został mi dany. Dać ludziom 300% z siebie, tak abym te wspomnienia i doświadczenia mogła zabrać ze sobą do domu. Tylko czy to będzie takie proste? Jedno jest pewne. To wszystko zostawia ogromny ślad w sercu. Takie nowe kawałeczki serca, które kiedyś daliśmy innym, powracają do nas, tylko w trochę innej formie. Ale to i tak nie zmienia faktu, że będę tęsknić za ludźmi, za miastem, za domem i fride rice with chicken. No a teraz trzeba się wziąć w garśc i wracać na plac boju pod niebem pełnym cudów.

12.08.2010



Dziś strasznie odczułam moc mojej zielonej grupy. Mimo tego, że między nami – zielonymi animatorami – nie wszystko było OK i mieliśmy do siebie pretensje i mnóstwo uwag, dziś byliśmy naprawdę animatorami. Każdy z nas – animatorów i uczestników – czuł się odpowiedzialny za powierzone mu zadanie. Oczywiście każdy chciał być najlepszy ze wszystkich teamów. Słychać było „Bra Bra* Green”. Ale mnie, człowieka który lubi pewien porządek w życiu, najbardziej cieszył fakt, że przez całe tressure hand* byliśmy zgraną grupą. Mogłoby się wydawać, że łapanie za rękę, przez nasze dzieciaki, było uciążliwe. Ale ze mną było wręcz przeciwnie. Dawało mi to niewidoczną siłę, która retuszowała inne sprawy. I w tym momencie słówko ejnoy nabrało nowego sensu.
ENJOY YOUR LIFE!

* twi. chodź
* ang. szukanie skarbu

27 wrz 2010

11.08.2010






Choć obóz zabiera nam mnóstwo czasu i energii, wieczorami znajdujemy czas na rozmowę i nasze polskie bycie razem. Strasznie dużo rozmawiam tu z Asią. W Polsce nie było to takie łatwe, szczerze mówiąc nie potrafiłyśmy rozmawiać. A tu wszystko się zmieniło. Może to wynika z tego, że najlepiej się dogadujemy, że jesteśmy zostawione same sobie. Żałuję, że w Polsce nie jest tak samo. Uwielbiam stwierdzenie, że Afryka zmienia i łączy ludzi! Patrząc na to realnie – w Polsce nie padłoby tyle słów co tu. Może to nauczy nas doceniać czas jaki został nam dany.

10.08.2010




Kolejny dzień obozu za nami. W tym momencie, prawie po miesiącu zycia tu, doceniam pytanie „How are you” albo „ety se je”. Choć na samym początku strasznie mnie to denerwowało. Ale teraz doszłam do tego, że te pytania zadawane są z sympatią. Szczególnie jeśli dzień wczesniej wyglądało się gorzej niż swój własny cień. Tu nie ma rozmowy, która nie zaczynałaby się od pytania „Jak się masz”. To taki afrykański sposób na rozpoczęcie rozmowy. I to strasznie cieszy jak dzieci przybiegają i mówią „Hallo, How are U.”
Odrobina serdeczności kruszy nawet największe lody.

9.08.2010





Zaczęliśmy Camp. Raczej inni zaczęli, bo ja cały dzień spędziłam w łóżku. Powód? Mam robaki. Dają one mocno w kość. Po kilku tabletkach przeciwbólowych i litrach coli doszłam do siebie i od czasu lunchy byłam z moją grupą.
Bycie białym na campie jest w pewnym stopniu trudne. Jedne dzieci garną się do ciebie, a inne (głównie te starsze) dogadują w twi – lokalnym języku. Ale jest coś, co sprawia, że to wszystko schodzi na dalszy plan. Jest to fakt, że realizuje się swoje powołanie, swoją misję. Człowiek raduje się najmniejszym pozytywnym efektem swojej pracy. Dziś nawet cieszył fakt, że szarfy dzieciaków się nie pruły:) I może o to chodzi ze szczęściem, o którym się tyle mówi.

7.08.2010




I kolejne pożegnania za nami. Nie było to takie łatwe, przecież spędzaliśmy z tymi ludźmi tyle czasu. Po tym wszystkim stwierdzam, że naszym podstawowym problemem jest zbyt duże przywiązywanie się do innych ludzi.
W takich chwilach zastanawiam się jak będzie wyglądało moje pożegnanie z Sunyani. Chłopaki przeżyli to bardzo emocjonalnie. Choć wydaje mi się, że nie chodzi tu o samo rozstanie, ale o świadomość, że nigdy możemy nie spotkać tych ludzi. I to chyba boli i przeraża najbardziej.
Afryka bez wątpienia łączy i zmienia ludzi.

22 wrz 2010

5.08.2010




Dziś zaczęliśmy meetingi przed Campem. Jest to strasznie męczące . Wszystko trwa jakieś 8 godzin, ale na szczęście mamy przerwy. I właśnie w czasie tych przerw doceniam dar drugiego człowieka. Co chwilę poznajemy kogoś nowego, spotykamy „Starych znajomych”. Oczywiście nawet w takich chwilach nie mogło zabraknąć tańców. Już teraz wiem, że mimo tego, że czas Campu będzie trudy, ale będzie jeszcze bardziej owocny. Bo przecież tylko życie poświęcone innym jest godne przeżycia.

20 wrz 2010

30.07.2010




 No i mamy pierwsze problemy ze zdrowiem. Wracając z Tamale zatruliśmy się gazem. Problemy żołądkowe, cały dzień spędzony w łóżku. Chwilami zastanawiałam się czy to nie mój koniec. Na szczęście, po przeleżeniu dnia, wszystko minęło. Mam nadzieję, że już nie będzie takich problemów.
Dziś nasi chłopcy opuścili Boys Home. Rozpoczęli swoje wakacje. Mimo tego, że jest to pierwszy dzień bez nich, jest tu strasznie cicho. Pustkę odczuwa się strasznie emocjonalnie. Brakuje mi naszego małego Petera, który przychodził po słodycze, Ryśka, który brzdękolił na gitarze, na naszej werandzie czy Immy, który przesiadywał na naszych fotelach. W tym momencie nasze obowiązki w Boys Home się kończą. Ale oznacza to także, że Holiday Camp już tuż tuż.

17 wrz 2010

29.07.2010





Wróciliśmy z Północy Ghany. Jest to zupełnie inne miejsce niż nasze Sunyani. Różni się nie tylko budownictwem, językiem, ale jest także najbiedniejszym rejonem państwa. Obrazki z tego miasta pokazuja typowe wyobrażenia o Afryce – gliniane chatki, brak dostepu do wody, hodowla zwierząt. Zastanawiam się czasem czy Bóg nie zapomniał o tych ludziach. Ale takie wizyty pozwalają człowiekowi dostrzec to, co ma. Co raz częściej dochodzę do wniosku, że lokalni mówiąc „Jesteś biały, masz pieniądze” mają rację. A oni tak często nie maja co włożyć do ust!
Na północy był z nami polski misjonarz Fr. Franek. Jest to człowiek, który bez wątpienia poświęcił swoje życie Bogu i Afryce. W Jemie – wiosce, w której pracuje – buduje kościół, plebanię i jest dyrektorem szkoły. Wszystko co robi, robi z sercem i poświęca Najwyższemu. I taki powinien być prawdziwy misjonarz.

14 wrz 2010

25.07.2010




Afryka to bez wątpienia miejsce, gdzie cuda są na porządku dziennym, a do tego tak strasznie widoczne. Szczególnie dla nas Europejczyków. Dziś były śluby wieczyste Br. Edmunda. Ale dzisiaj nie będzie o religii, ale o radości. Ghańczycy na każdym kroku tańczą, klaszczą i się radują. Jest to bardzo pozytywne. Zastanawiam się z czego to wszystko wynika. Na pewno taniec to sposób okazywania radości, ale także pewien element kultury. Dla mnie, białego człowieka, jest to coś, co zachwyca i porusza serce.
Nasi chłopcy są niesamowici. Dziś wracając z mszy, jadąc na pace, włączyli muzykę i zaczęli śpiewać i tańczyć. Nie sposób było się temu oprzeć i nie dołączyć do nich. Ludzie patrzyli się na nas dziwnie. 5 białych dziewczyn tańczących na pace razem z chłopakami. Bo to jest właśnie afrykańska radość!

12 wrz 2010

24.07.2010





Życie tutaj jest naprawdę cudem, który trzeba docenić. Nawet tu, tysiące kilometrów od domu, spotyka się Polaków. I to nie tylko jednego. Poza nami – ekipą projektową – jest tu 6 polaków. Nawet Romek, z którym nie potrafiłam spotkać się w Polsce.
Choć zastanawia mnie, po co tak naprawdę tu przyjeżdżamy. Jesteśmy tu jakiś czas, wracamy do domu, tęsknimy. Ale przez to wszystko jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, przyjaźnie. To właśnie oni wylewają łzy, szczególnie kiedy wracają do domów. To tak jak Paula dziś. I to chyba jest szczęście. Znaleźć to wszystko czego nam potrzeba w jednym miejscu.
Kilka dni temu wróciłam do domu, ogarnęłam się. Teraz biorę się za uzupełnianie braków na moim blogu :)

23 lip 2010

19.07.2010




Dzieci w Ghanie. Jakie one są? Są cudowne! Każde z nich chce dostać choć odrobinę miłości. Każde chce się przytulić. Nie jest to tylko uwarunkowane tym, ze ja jestem biała a one czarne. Głównie idzie o to, że te dzieciaki potrzebują miłości. Bardzo często chorują. Jest to głównie malaria. Ale ich to nie zraża. One chcą się bawić, spędzać z nami czas. A ja przejmuje się nimi. Daje lekarstwa, odsyłam z lokalnymi do domów.
Siłę w tej całej posłudze daje nam polska msza odprawiana każdego dnia. A także różaniec, który w tej chwili leży pod moja poduszka :)

19 lip 2010

14.07.2010




Od kilku godzin jestem w Ghanie. Chwilami wygląda to jak kadr z dobrego filmu, gdzie główna role graja murzyni. Pierwsze wrażenia? Gorące, mokre powietrze, Ks. Bosco wszędzie rozpoznawany. Tu, w Ghanie, na pierwszy rzut oka wysuwa się wielka bieda, ale za raz za nią widać wielka otwartość. Tyle razy słyszeliśmy "obroni, obroni." To jest ciągle niesamowite. Niesamowita jest podroż bez żadnych problemów. Jutro jedziemy do Boys Home - naszej placówki misyjnej, gdzie spędzimy najbliższe 2 m-ce.
Spotkaliśmy Fr. Piotrka, zrobiliśmy mała wymianę ludzi i spędziliśmy polish evening :)

12 lip 2010


Ostatnie chwile w domu. Tysiące pytań. Ciągle nic nie dociera do mojej nieogarniętej głowy. Stresik rośnie ;-) To będzie coś niesamowitego. Nowe przeżycie.

Chciałabym podziękować kilku osobą:
Ance, Krzyśkowi, Magdzie, Jankowi, Romkowi za wparcie w najtrudniejszych chwilach i ciągłe dopingowanie
Łukaszowi za poświęcony czas i zorganizowanie niedzieli misyjnej
Dżagle, Zielonej, Tlatlikowi, Monice, Ciachowi, Zabrzi, Piotrusiowi za tworzenie grupy wsparcia :)
Sebastianowi, państwu Hadaś za wsparcie rzeczowe i finansowe mojego wyjazdu
Grupie wolontariuszy za wszystko
No i Wam drodzy blogowicze!

Wyruszam w misyjną podróż życia z różańcem w ręku.
Jezu prowadź nas! :)

11 lip 2010

11.07.2010



Zbliża się wieczór. Za kilkanaście godzin nie będzie mnie w Polsce. Za te kilkanaście godzin zacznie spełniać się moje marzenie. Co czuję? Mimo tego, że każdy i wszystko na mojej drodze usilnie przypomina mi o wyjeździe, do mnie jeszcze to nie dociera. Jest to jakby fragment wycięty z rzeczywistości, wręcz rodem ze snów. Wszystko spakowane (w końcu względny porządek w pokoju!), rzeczy naszykowane, mama poddenerwowana.Ostatnia noc w domu. Jaka będzie? Wiem jedno. Wieczór spędzę z mamą, filmem i winem. A co jutro? Coś co bez wątpienia zmieni moje życie. Póki co nie do końca to ogarniam.

10 lip 2010

09.07.2010



Jestem spakowana! Jest to dla mnie wielki sukces, ponieważ nie wiedziałam jak się za to zabrać. Na szczęście są przyjaciele - Anka wiedziała kiedy przyjść. Dziewczyna ma wprawę w pakowaniu się - dwa projekty w Ghanie. Ale nie obeszło się bez załamywania się, płakania nad walizką i takich innych. No ale też był śmiech i wspólne wygłupy. Na szczęście dostaliśmy ten wspaniały dar - drugiego człowieka. Nigdy nie spodziewałam się, że do takich wniosków można dojść pakując walizkę.
Bezustannie żyję myślą, że za 3 dni wyruszę w podróż życia. Za 3 dni zacznie się spełniać moje marzenie, moje powołanie.
Jezu prowadź! :)

8 lip 2010

08.07.2010


Kolejny dzień przygotowań. Ten jeden z czterech już za mną. Choć mimo całego zamieszania był dobry, bardzo dobry.
Rano nagrywaliśmy materiał do TV Zabrze. Cały program o Afryce, o wolontariacie, o nas. Wyjdzie z tego naprawdę coś pięknego! :) A potem wielkie zakupowanie. Nasz wyjazd już ma wszystko z rzeczy materialnych czego mu trzeba. No i najważniejsze: MAMY WIZY! To naprawdę niesamowite dla mnie. 
Jeśli idzie tylko o mnie, to zażyła pierwszy lek na malarię. Mimo dziwnych opowieści o halucynacjach, mi nic nie ma. Nic się nie zmieniło. A ponad to, odczuwam strasznie siłę modlitwy, siłę tych, którzy mnie wspierają. Mimo, że nie są namacalnie blisko ich się czuje.

A w nawiązaniu do problemów afrykańskich, coś o Milenijnych Celach Rozwoju: http://www.youtube.com/watch?v=U-tNHJGNXpo

7 lip 2010

07.07.2010



Kilka godzin temu wróciłam do domu z kilku dni wakacji. Zamiast zobaczyć mój kochany pokoik z moim wielkim porządkiem, zobaczyłam masę pełnych toreb, które zgromadziłam tuż przed wyjazdem. Przypomniało to że pora zacząć się pakować. Ale póki co ciężko mi zabrać się za to. Wyciągnęłam tylko walizkę.
Przez ostatnie dni byłam dziwnie spokojna o mój wyjazd. Pomijając oczywiście fakt, że nadal czekamy na nasze wizy z Berlina, a Jakubson nadal nic na ten temat nie wie. Ale przecież je dostaniemy, co nie. Więc jestem o to w miarę spokojna. Bardziej przerażają mnie najbliższe dni. Nie wspominając już o moich rodzicach, szczególnie mamie, bo ona to chciałaby żebym teraz siedziała non stop w domu razem z nią i rozmawiała. A tu tyle rzeczy do załatwiania. Sama nie wiem w jaki sposób to ogarnąć. Ale ja uwielbiam dni, kiedy nie mam na nic czasu, wtedy nie zadręczam się głupimi myślami, nie myślę o tym co będzie.
Teraz czeka mnie jeden wieczór dojścia do siebie. Zmiana klimatu z kieleckiego na śląski w tak szybkim tempie, nie jest najlepszym pomysłem.

Dla wszystkich fanów muzyki afrykańskiej moje ostatnie odkrycie http://www.youtube.com/watch?v=oDuY50rJK-k&feature=related

1 lip 2010

29.06.2010


"Posyłam was, jak owce między wilki."

Teraz możemy iść. Iść z krzyżem na piersiach. Dziś Ksiądz Andrzej, dyrektor naszej świętochłowickiej wspólnoty, udzielił nam swego błogosławieństwa i symbolicznie wręczył krzyże misyjne. Teraz jakoś namacalne czuję, że zostaliśmy posłani w Imię Boże.
Mimo przeciwności jakie nas czekają, mamy wielkiego sprzymierzeńca, Kochającego Ojca. Choć nie raz będzie trudno wtedy mamy siebie wzajemnie i Kogoś, Kto nas wspiera.
I znów są słowa które najbardziej mnie uderzyły i po raz kolejny wryły się gdzieś głęboko w moje serce : "Wiara to pewność, że Bóg troszczy się o rzeczy najmniejsze"

29 cze 2010



Ostatnie zakupy, spotkania ze znajomymi, chwila wakacji. Tak wyglądają moje przygotowania do wyjazdu do Ghany. Do wyjazdu, na który czekałam tyle czasu. Wielokrotnie pojawia się pytanie czy są obawy. Im bliżej do wyjazdu tych obaw jest co raz więcej. Ale jednak jest coś, co rekompensuje je wszystkie. Jest to fakt, że spełniam swoje marzenie, swoje powołanie. Już nie mogę się doczekać kiedy stanę na ghanijskiej, czerwonej ziemi, kiedy pójdę z dzieciakami na boisko, aby wspólnie grać w piłkę. Teraz ciężko jest opisać radość i szczęście jakie jest we mnie z tego powodu. Dlatego teraz wyruszam w moją misyjną podróż życia, aby móc dzielić się swoja radością z ludźmi, których spotkam.


*to moje świadectwo przedwyjazdowe, które znalazło się na stronie naszego wolontariatu (:

28 cze 2010

27.06.2010




Jest MOC! Od 4.15 na nogach. Podróż do Rojcy, pierwsza Msza o 6.00, moje świadectwo, zbiórka pieniędzy. A co ważniejsze sobotnie spotkanie z Kimś, kto jest naprawdę ważny. 
Taka życzliwość i wspaniały wyniki w puszkach naprawdę daje siłę. Jeszcze 15 dni i te pieniądze zostaną idealnie wydane. Nawet te 17h spędzone non stop na nogach były nieważne z powodu radości, jaką dał ten dzień.

Teraz tylko moje osobiste przygotowania...

18.06.2010





Już niecały miesiąc został. Miesiąc ostrych przygotowań. Jeszcze jeden egzamin, 3 tygodnie wakacji. I wyjazd.
Jakoś wszystko się układa, wiza załatwiana przez Kraków, spotkanie z rodzicami. Oni spokojniejsi, ja szczęśliwa. 
Przecież nie wszystko musi być od razu dobrze. Przecież musimy w jakiś sposób doświadczać cudów. Oto moja teoria, której zamierzam się trzymać. Przynajmniej do poniedziałku wieczora to moja myśl przewodnia.

12 cze 2010

04.06.2010





Nie ogarniam tego wszystkiego. Nie ogarniam mojej małej, wielkiej kuwety misyjnej.
Zamknęli konsulat ghanijski w Polsce. Najbliższy w Berlinie, albo Pradze. I jakim cudem to załatwić? Przecież głupia wiza, która kosztuje masę pieniędzy nie zepsuje nam projektów!
Nie mamy prezentów dla dzieciaków na Final Day. Przecież nie damy im po długopisie i opakowaniu ołówków. Chłopaki nie będą mieli piłek. Dzieciaki z resztą też. Nie wspomnę już o pieniążkach. Co gorsza JA nie mam siły, żeby coś z tym zrobić! A wszystko przez jeden głupi fakt z mojego pokręconego życia!
A całkiem nie poddałam się dzięki myśli:
"Nie obiecano nam spokojnej drogi, lecz bezpieczne przybycie."

7 cze 2010

31.05.2010



Sama nie wiem co się dzieje. W takich chwilach odzyskuję wiarę. Wiarę w ludzi, wiarę w moją misję.
Kilka godzin temu skończyła się Orawa Dzieciom Afryki. Jako SWM odwaliliśmy kawał dobrej roboty. A do tego mój indywidualny sukces. Masa zdjęć (niektóre całkiem dobre), a do tego zabawa z dzieciakami (: Przecież to dzieci dzieciom Afryki! Ah. Sama nie potrafię wyrazić zachwytu nad tym cudownym weekendem. Choć czasem bywam wkurzająca. Wie o tym najlepiej Janek. Czasem widzę jak ma ochotę przełożyć mnie przez kolano i zlać. Tłucze mi do głowy kilka dni, coś do czego sama dochodzę. Ale przez kilka godzin jestem z siebie mega dumna. I dumna z Was! (:
Aż chce się jechać tam. Ma się jakąś wewnętrzną moc!
Na usta ciągle ciśnie się pytanie: co będzie dalej?

31 maj 2010

22.05.2010




Sama nie wiem, co się dzieje. Raz chce jechać, chcę tam być. Raz mam dość i marzę o tym, żeby oddali mi moje 2 tys za bilety. Sama nie wiem dlaczego... Czy ktoś powie mi o co w tym wszystkim chodzi?!
Czy to dlatego, że zamiast wierzyć ja wątpię i zadaje pytania na poziomie gimnazjalisty? Sama już nie wiem. Czekam na jakiś ruch, jakiś znak.

17 maj 2010

17.05.2010




Coś się zmieniło? Tak. Przez kilka dni, nie wiadomo dlaczego. Czy to dlatego, że chwilami odzyskuję wiarę w ludzi?
Czy jedna, albo dwie rozmowy mogą coś zmienić? Tak! Jeśli rozmawia się z przyjacielem.Przyjaciel nie powie Ci, że to co robisz jest ok, nawet jeśli jest złe. On po prostu złapie Cię za warkocz i postawi do pionu. Ale tu też nie chodzi o samo "stawianie do pionu". Czasem wystarczy "oderwanie' od rzeczywistości. Tak, żeby zobaczyć różne rzeczy z innej perspektywy. Tak zupełnie inaczej...

Wyjazd zbliża się wielkimi krokami, bardziej niecierpliwie czekam. Czekam tak jak na Oblubieńca. Przygotowuję się najlepiej jak mogę. Chcę by to był wyjątkowy czas. Przeżyty owocnie dla mnie i dla nich, dla moich długo wyczekiwanych murzynków! :)


"Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. Pracuj tak, jakby wszystko zależało od Ciebie."

9 maj 2010

9.05.2010



Wyjazd za 9 tygodni i 2 dni. A ja co? Przestaje się cieszyć. Sama nie wiem dlaczego nie chcę jechać. Ale o tym się głośno nie mówi. Może męczy mnie już to wszystko. Ile może jedna osoba, kiedy reszcie wszystko lotto i powiewa? Opadam z sił. Jakaś motywacja? Brak. Sama nie wiem, co robić!

5 maj 2010

04.05.2010



Kurcze, tyle się dzieje, że nawet nie mam czasu pisać. A tyle się dzieje. Chyba za dużo jak na moją głowę. Ogarnąć tego nie potrafię.

Działamy. Nie wiem na ile to jest, ale coś się dzieje. Choć mam wrażenie, że ciągle jest za mało mnie. Za mało daje z siebie. Tylko, co ja mogę jeszcze zrobić. Może nie jestem jakimś Armagedeonem, ale coś robię, a zarzucanie, że się nic nie robi boli. Cholernie boli. Czy ja muszę coś komuś udowadniać? Chyba chodzi o to, żeby tam być i dać z siebie maximum. A nie tylko stwarzać pozory. 
Chyba wolałabym już tam być. Czas powrotu zbliżałby się, a ja byłabym bogatsza o nowe doświadczenia i mogłabym pewne rzeczy zacząć olewać i się nie stresować. Ale, 'idę długą drogą mego życia. Czasem tracę siły by odnaleźć powołanie.' Kiedyś to zostanie dostrzeżone, wynagrodzone przez Niego. 

A z pozytywów: liczba kredek, ołówków rośnie. Dobrze jest wiedzieć, że ludzie nie mają wszystkiego w nosie, lecz mają odrobinę wrażliwości. No a piłki też są, i to nie byle jakie! :)

10 kwi 2010

10.04.2010


Dawno tu nie zaglądałam... Nawet nie ma czasu, żeby coś poważnego skrobnąć. Ale dziś jest inaczej...

Prezydent RP nie żyje. Kolejna katastrofa lotnicza. Data? 10 kwiecień. 5 lat temu odbył się pogrzeb papieża Polaka. Dziś wigilia Niedzieli Bożego Miłosierdzia. 5 lat temu zmarł Jan Paweł II... Przypadek? W życiu nie ma przypadków.

Bardziej niepokoją mnie te katastrofy lotnicze... Za 14 tygodni to JA mam wsiąść na pokład SAMOLOTU. Wiem, że nie można zakładać najgorszego, ale to silniejsze ode mnie. Co raz częściej słyszymy w telewizji i radio o katastrofach lotniczych. A jeśli to mój lot będzie pechowy? Jeśli tam nie dolecę? A potem nie wrócę do domu? Czarne myśli spowiły moją głowę. To przyćmiło wszystko. Nawet radość z tego, że moja podróż życia zbliża się co raz większymi krokami...

27 mar 2010

25.03.2010




No i zaczyna się. Odczuwanie na własnej skórze przygotowań do wylotu, aż za bardzo fizycznie.
Pierwsze szczepienie. Żółta Febra już za mną. Trochę dziwnie mi, ale z tym daje się żyć. Przeżyć najbliższe 10 dni. A co ważniejsze żeby nikt ze mną nie zwariował.
Szczepionka była kolejnym przełomowym momentem. Okazało się, że nie będę musiała płacić 700 zł za szczepionki, ale tylko ok.350. I już 350 zł do przodu. Czyli jeszcze tylko 150 zł zaległości! :) Strasznie mnie to cieszy. Czy to znaczy, że cuda się zdarzają? Chyba tak. Tak. Co raz częściej się o tym przekonuję.

24 mar 2010

10.03.2010


Tak wiele rzeczy układa się nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Czy to wynika z tego, że za dużo oczekuję od życia? Czy te dodatkowe 500 zł musi niszczyć to, co było niemalże idealnie poukładane. A może to jest po to, abym mogła zobaczyć to z perspektywy czasu czy innego miejsca siedzenia?
A może to ON zabiera mi wszystko, co dla mnie najważniejsze? Może niszczy to na "swoje potrzeby"? Może dzieje się tak, że zabiera to, co jest dla nas najważniejsze, żeby to było jeszcze bardziej doskonalsze?
Przecież po każdej burzy wychodzi słońce! Tak będzie i z moim wyjazdem! To nie będzie tylko moje marzenie, moja praca, ale przede wszystkim dla ludzi, dla NIEGO!

Będzie dobrze, musi być!

10 mar 2010

1.03.2010


Spotkanie ogólnopolskie już za nami. To już kolejne... Tym razem, dla odmiany, były Kielce. Moje miasto? W jakimś stopniu. Ale ważniejsze to, że był to czas rekolekcji. Czy coś z tego wyniosłam? Jeszcze tego nie odczuwam. Zbyt krótki czas, przecież od kilkunastu godzin jestem w domu i jedyne co odczuwam to zmęczenie i mega wielkie niewyspanie.
Taką myślą, która poruszyła mój mózg i serce była myśl x.Tomka sdb: 'Niech Cię porusza urok pustych miejsc.' Tylko co dla nas jest pustym miejscem? Afryka? Przecież niewielu białych dotarło tam, aby wypełniać te PUSTE MIEJSCA. Może warto zwrócić uwagę na te miejsca w pobliżu nas, tu w Polsce, w moim najbliższym środowisku? Przecież wolontariusz to Świadek Prawdy i Miłości.


Zapraszam na: http://swm.pl/1532.puste-miejsca

6 mar 2010

12.02..2010





W naszym życiu zawsze pojawiają się czarne chmury. Nawet nas moim wyjazdem zbierają się chmury. Wszystko się komplikuje. Lista miała być zamknięta, a wszyscy kombinują jak jechać... Wszystko się wali...
Ale SWM to moje życie, a misje to moje powołanie, radość mojego życia... Muszę pokonać przeciwności, muszę walczyć!

'Kto nie boi się wierzyć, że się uda - ja nie- ja wierzę, Wiara czyni cuda!'

5 mar 2010

7.II.2010

Jest moc!(jak to mawia Dżagła) Weekend misyjny daje dużo możliwości. Nie tylko na zebranie funduszy, ale na samo pokazanie działalności SWMu.
To był mój tzw.'pierwszy raz'. Po raz pierwszy dzieliłam się swoim doświadczeniem SWMu i wrażeniami przed wylotem. A po za tym... Są ludzie, którzy mnie wspierają. I nie mówię tu o moich kochanych rodzicach i rodzeństwu, bo oni są bezkonkurencyjni. Ale o tych, którzy dają siłę i czas. Dziękuję Asi, która mnie dziś wyjątkowo wspierała, a wspiera od momentu, kiedy dowiedziałam się, że lecę. No i Ojciec Paweł. Jego uśmiech jest bezkonkurencyjny. Nawet stres na ambonie jest mniejszy :D

Misje to odjazd z miłości, dlatego warto poświęcić temu samego siebie.