27 wrz 2010

9.08.2010





Zaczęliśmy Camp. Raczej inni zaczęli, bo ja cały dzień spędziłam w łóżku. Powód? Mam robaki. Dają one mocno w kość. Po kilku tabletkach przeciwbólowych i litrach coli doszłam do siebie i od czasu lunchy byłam z moją grupą.
Bycie białym na campie jest w pewnym stopniu trudne. Jedne dzieci garną się do ciebie, a inne (głównie te starsze) dogadują w twi – lokalnym języku. Ale jest coś, co sprawia, że to wszystko schodzi na dalszy plan. Jest to fakt, że realizuje się swoje powołanie, swoją misję. Człowiek raduje się najmniejszym pozytywnym efektem swojej pracy. Dziś nawet cieszył fakt, że szarfy dzieciaków się nie pruły:) I może o to chodzi ze szczęściem, o którym się tyle mówi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz