29 wrz 2010

20.08.2010


Wszystko na ziemi i niebie ma swój czas. Nasz camp dobiegł końca, Tak na świeżo trudno jest wyrazić swoje emocje., które były i są we mnie. Bez wątpienia był to czas łaski, radości, bycia z drugim człowiekiem, animowania, ale też strasznie ciężkiej pracy. Dziś te minione dwa tygodnie są tylko wspomnieniem. Ten czas przyniósł ze sobą nowe doświadczenia i uczucia. To wszystko, co się tu wydarzyło umacnia mnie w przekonaniu, że tu jest moje miejsce, że tu jestem szczęśliwa.
A co z ludźmi? Bez wątpienia było to czas zawierania nowych znajomości, przyjaźni. Fakt, że za tydzień opuszczę Sunyani nie oznacza, że zerwę kontakt z tymi wszystkimi ludźmi. Mamy skrzynki mailowe, facebooki i telefony. To co działo się między nami przez ten miniony czas było darem, ale także ustawiczną pracą. Dzięki tym ludziom, przez których są tylko łzy radości i tęsknoty, stwierdzenie, że „uśmiech jest największą motywacją” nabrało nowego znaczenia.

19.08.2010




Dziś zakończyliśmy normalne dni obozowe. Jutro final show – koniec cudownych dwóch męczących tygodni.
Chyba nie potrafię opisać cudu jakim był dzisiejszy dzień. Rano nic nie zapowiadało tej cudowności. Ale wystarczyły tysiące uśmiechów dzieciaków i Bossa, a ja była innym człowiekiem. Eucharystia okazała się najbardziej oczekiwanym punktem programu. Rozdanie nagród, czas spędzony z animatorami. To strasznie ubogaca kiedy każdy mówi thank you. Niewątpliwe jest to, że Ci ludzie stali się częścią mojego serca.

18.08.2010




 Czasem rozmowa przez telefon potrafi dać dużo. Dobrze jest powiedzieć na głos to, co się czuje.
Zazwyczaj doceniamy coś z perspektywy czasu lub po utracie. A ja doceniam mój wyjazd już teraz, od samego dnia wyjazdu z domu. Mimo tego, że zmęczenie jest strasznie duże i czasem ma się ochotę wszystko rzucić, wiem, że jestem szczęśliwa. Jeśli na swojej drodze dostaje się takie prezenty – ludzi trudno jest nie być szczęśliwym.

17.08.2010




Ktoś, kto po raz pierwszy użył stwierdzenia, że po burzy zawsze wychodzi słonce miał dużo racji. Dzisiejszy dzień był takim słońcem, mimo tego, że pogoda za oknem na to zupełnie nie wskazywała.
Pół nocy lało jak z cebra, grzmiało, wiało. Nic nie wskazywało na to, że jakaś żywa dusza zjawi się na campie. A tu zdziwienie. Już od 7.30 dzieciaki się zbiegały. Wbrew pozorom, dużo radości sprawiła mi rozmowa z naszymi bossami – James'em i Moses'em. Fajnie jest powygłupiać, pośmiać i potańczyć. A to, że dzień był pozytywny to też kwestia tego, że zmęczenie nie było aż tak wielkie, a zieloni nie byli na samym końcu :)

16.08.2010



 Jak to dobrze, że dzień obozowy się skończył! Jeśli potrwałoby to kilka minut dłużej, ktoś mógłby ucierpieć. Wszystko od rana mnie denerwuje. Jak widziałam, że ktoś ma do mnie jakąś prośbę to od razu miałam dość. W tej sytuacji nawet ja nie czułam się komfortowo. Kolacja i prysznic przyniosły ukojenie. Chyba czasem musi być gorzej, aby potem mogło być lepiej.

15.08.2010




Dziś, dość hucznie, obchodziliśmy urodziny Księdza Bosco, choć one są dopiero jutro. Wszystko zorganizowane w nowicjacie: modlitwy, ognisko, kolacja i TAŃCE. Wszystko to, co działo się w czasie tych kilku godzin świętowania pozwoliło nam odczuć, że jesteśmy jedną rodziną salezjańską. Fajne jest to, że potrafimy razem pracować, czasem siebie upomnieć, a także bawić się i świętować. W takich momentach cieszę się, że jestem „dzieckiem salezjańskim” i że na świecie jest tylu wspaniałych ludzi, którzy także należą do tego grona.
Janek! Janek B! Janek Bosco! Ole!

13.8.2010




Tydzień obozu za nami. Oznacza to, że koniec co raz bliżej. Za 2 tygodnie będzie trzeba opuścić to miejsce. Nie chcę myśleć o tym, co będzie, lecz dobrze wykorzystać ten czas, który został mi dany. Dać ludziom 300% z siebie, tak abym te wspomnienia i doświadczenia mogła zabrać ze sobą do domu. Tylko czy to będzie takie proste? Jedno jest pewne. To wszystko zostawia ogromny ślad w sercu. Takie nowe kawałeczki serca, które kiedyś daliśmy innym, powracają do nas, tylko w trochę innej formie. Ale to i tak nie zmienia faktu, że będę tęsknić za ludźmi, za miastem, za domem i fride rice with chicken. No a teraz trzeba się wziąć w garśc i wracać na plac boju pod niebem pełnym cudów.

12.08.2010



Dziś strasznie odczułam moc mojej zielonej grupy. Mimo tego, że między nami – zielonymi animatorami – nie wszystko było OK i mieliśmy do siebie pretensje i mnóstwo uwag, dziś byliśmy naprawdę animatorami. Każdy z nas – animatorów i uczestników – czuł się odpowiedzialny za powierzone mu zadanie. Oczywiście każdy chciał być najlepszy ze wszystkich teamów. Słychać było „Bra Bra* Green”. Ale mnie, człowieka który lubi pewien porządek w życiu, najbardziej cieszył fakt, że przez całe tressure hand* byliśmy zgraną grupą. Mogłoby się wydawać, że łapanie za rękę, przez nasze dzieciaki, było uciążliwe. Ale ze mną było wręcz przeciwnie. Dawało mi to niewidoczną siłę, która retuszowała inne sprawy. I w tym momencie słówko ejnoy nabrało nowego sensu.
ENJOY YOUR LIFE!

* twi. chodź
* ang. szukanie skarbu

27 wrz 2010

11.08.2010






Choć obóz zabiera nam mnóstwo czasu i energii, wieczorami znajdujemy czas na rozmowę i nasze polskie bycie razem. Strasznie dużo rozmawiam tu z Asią. W Polsce nie było to takie łatwe, szczerze mówiąc nie potrafiłyśmy rozmawiać. A tu wszystko się zmieniło. Może to wynika z tego, że najlepiej się dogadujemy, że jesteśmy zostawione same sobie. Żałuję, że w Polsce nie jest tak samo. Uwielbiam stwierdzenie, że Afryka zmienia i łączy ludzi! Patrząc na to realnie – w Polsce nie padłoby tyle słów co tu. Może to nauczy nas doceniać czas jaki został nam dany.

10.08.2010




Kolejny dzień obozu za nami. W tym momencie, prawie po miesiącu zycia tu, doceniam pytanie „How are you” albo „ety se je”. Choć na samym początku strasznie mnie to denerwowało. Ale teraz doszłam do tego, że te pytania zadawane są z sympatią. Szczególnie jeśli dzień wczesniej wyglądało się gorzej niż swój własny cień. Tu nie ma rozmowy, która nie zaczynałaby się od pytania „Jak się masz”. To taki afrykański sposób na rozpoczęcie rozmowy. I to strasznie cieszy jak dzieci przybiegają i mówią „Hallo, How are U.”
Odrobina serdeczności kruszy nawet największe lody.

9.08.2010





Zaczęliśmy Camp. Raczej inni zaczęli, bo ja cały dzień spędziłam w łóżku. Powód? Mam robaki. Dają one mocno w kość. Po kilku tabletkach przeciwbólowych i litrach coli doszłam do siebie i od czasu lunchy byłam z moją grupą.
Bycie białym na campie jest w pewnym stopniu trudne. Jedne dzieci garną się do ciebie, a inne (głównie te starsze) dogadują w twi – lokalnym języku. Ale jest coś, co sprawia, że to wszystko schodzi na dalszy plan. Jest to fakt, że realizuje się swoje powołanie, swoją misję. Człowiek raduje się najmniejszym pozytywnym efektem swojej pracy. Dziś nawet cieszył fakt, że szarfy dzieciaków się nie pruły:) I może o to chodzi ze szczęściem, o którym się tyle mówi.

7.08.2010




I kolejne pożegnania za nami. Nie było to takie łatwe, przecież spędzaliśmy z tymi ludźmi tyle czasu. Po tym wszystkim stwierdzam, że naszym podstawowym problemem jest zbyt duże przywiązywanie się do innych ludzi.
W takich chwilach zastanawiam się jak będzie wyglądało moje pożegnanie z Sunyani. Chłopaki przeżyli to bardzo emocjonalnie. Choć wydaje mi się, że nie chodzi tu o samo rozstanie, ale o świadomość, że nigdy możemy nie spotkać tych ludzi. I to chyba boli i przeraża najbardziej.
Afryka bez wątpienia łączy i zmienia ludzi.

22 wrz 2010

5.08.2010




Dziś zaczęliśmy meetingi przed Campem. Jest to strasznie męczące . Wszystko trwa jakieś 8 godzin, ale na szczęście mamy przerwy. I właśnie w czasie tych przerw doceniam dar drugiego człowieka. Co chwilę poznajemy kogoś nowego, spotykamy „Starych znajomych”. Oczywiście nawet w takich chwilach nie mogło zabraknąć tańców. Już teraz wiem, że mimo tego, że czas Campu będzie trudy, ale będzie jeszcze bardziej owocny. Bo przecież tylko życie poświęcone innym jest godne przeżycia.

20 wrz 2010

30.07.2010




 No i mamy pierwsze problemy ze zdrowiem. Wracając z Tamale zatruliśmy się gazem. Problemy żołądkowe, cały dzień spędzony w łóżku. Chwilami zastanawiałam się czy to nie mój koniec. Na szczęście, po przeleżeniu dnia, wszystko minęło. Mam nadzieję, że już nie będzie takich problemów.
Dziś nasi chłopcy opuścili Boys Home. Rozpoczęli swoje wakacje. Mimo tego, że jest to pierwszy dzień bez nich, jest tu strasznie cicho. Pustkę odczuwa się strasznie emocjonalnie. Brakuje mi naszego małego Petera, który przychodził po słodycze, Ryśka, który brzdękolił na gitarze, na naszej werandzie czy Immy, który przesiadywał na naszych fotelach. W tym momencie nasze obowiązki w Boys Home się kończą. Ale oznacza to także, że Holiday Camp już tuż tuż.

17 wrz 2010

29.07.2010





Wróciliśmy z Północy Ghany. Jest to zupełnie inne miejsce niż nasze Sunyani. Różni się nie tylko budownictwem, językiem, ale jest także najbiedniejszym rejonem państwa. Obrazki z tego miasta pokazuja typowe wyobrażenia o Afryce – gliniane chatki, brak dostepu do wody, hodowla zwierząt. Zastanawiam się czasem czy Bóg nie zapomniał o tych ludziach. Ale takie wizyty pozwalają człowiekowi dostrzec to, co ma. Co raz częściej dochodzę do wniosku, że lokalni mówiąc „Jesteś biały, masz pieniądze” mają rację. A oni tak często nie maja co włożyć do ust!
Na północy był z nami polski misjonarz Fr. Franek. Jest to człowiek, który bez wątpienia poświęcił swoje życie Bogu i Afryce. W Jemie – wiosce, w której pracuje – buduje kościół, plebanię i jest dyrektorem szkoły. Wszystko co robi, robi z sercem i poświęca Najwyższemu. I taki powinien być prawdziwy misjonarz.

14 wrz 2010

25.07.2010




Afryka to bez wątpienia miejsce, gdzie cuda są na porządku dziennym, a do tego tak strasznie widoczne. Szczególnie dla nas Europejczyków. Dziś były śluby wieczyste Br. Edmunda. Ale dzisiaj nie będzie o religii, ale o radości. Ghańczycy na każdym kroku tańczą, klaszczą i się radują. Jest to bardzo pozytywne. Zastanawiam się z czego to wszystko wynika. Na pewno taniec to sposób okazywania radości, ale także pewien element kultury. Dla mnie, białego człowieka, jest to coś, co zachwyca i porusza serce.
Nasi chłopcy są niesamowici. Dziś wracając z mszy, jadąc na pace, włączyli muzykę i zaczęli śpiewać i tańczyć. Nie sposób było się temu oprzeć i nie dołączyć do nich. Ludzie patrzyli się na nas dziwnie. 5 białych dziewczyn tańczących na pace razem z chłopakami. Bo to jest właśnie afrykańska radość!

12 wrz 2010

24.07.2010





Życie tutaj jest naprawdę cudem, który trzeba docenić. Nawet tu, tysiące kilometrów od domu, spotyka się Polaków. I to nie tylko jednego. Poza nami – ekipą projektową – jest tu 6 polaków. Nawet Romek, z którym nie potrafiłam spotkać się w Polsce.
Choć zastanawia mnie, po co tak naprawdę tu przyjeżdżamy. Jesteśmy tu jakiś czas, wracamy do domu, tęsknimy. Ale przez to wszystko jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, przyjaźnie. To właśnie oni wylewają łzy, szczególnie kiedy wracają do domów. To tak jak Paula dziś. I to chyba jest szczęście. Znaleźć to wszystko czego nam potrzeba w jednym miejscu.
Kilka dni temu wróciłam do domu, ogarnęłam się. Teraz biorę się za uzupełnianie braków na moim blogu :)